kropek |
Wysłany: Nie 23:04, 21 Maj 2006 Temat postu: |
|
dla tych co "Wyborczej" nie kupuja wklejam tekst artykulu :)
Mill przeciw tyraniom
Magdalena Środa* 21-05-2006 , ostatnia aktualizacja 19-05-2006 22:26
O sytuacji kobiet pisał: "Nie ma niewolników, których niewola byłaby tak daleko posunięta". O Johnie Stuarcie Millu, ojcu współczesnego liberalizmu
Wierzył, że świat będzie coraz lepszy. Miernikami postępu były dla niego: umacniająca się demokracja, która zniosła tyranię arbitralnej władzy; racjonalizm, dzięki któremu konflikty rozstrzyga się drogą debaty, a nie przemocy; liberalizm, który chroni mniejszość, a przede wszystkim jednostkę przed tyranią większości i opinii publicznej; indywidualizm, o którym zwykł mówić, że sprzyja geniuszom, a ci są solą ziemi; a także feminizm, który wreszcie wyrwie kobiety z niesprawiedliwego poddaństwa. Ten XIX-wieczny Anglik, będąc demokratą, racjonalistą, indywidualistą i feministą, reprezentował wszystko to, co najcenniejsze w myśli liberalnej.
John Stuart Mill urodził się 20 maja 1806 r. Ojciec wychował go w sposób niezwykły - eksperymentalny i despotyczny. Zasadą wychowania była dewiza: "Uczeń, od którego nigdy nie wymaga się niczego takiego, czego nie może zrobić, nigdy nie zrobi wszystkiego, co może". Ojciec, człowiek wielkiej wiedzy i surowych zasad, starał się wyrobić w dziecku samodzielność myślenia, przez którą rozumiał zdolność wysuwania własnych hipotez oraz rzetelnego argumentowania. Wzorem była Akademia Platońska, nic więc dziwnego, że mały Mill, gdy tylko zaczął chodzić, rozpoczął naukę greki. W swojej autobiografii z sentymentem wspomina cierpliwość ojca, którego nie denerwowały pytania dziecka dotyczące znaczenia pojęć z filozofii Platona czy "Retoryki" Arystotelesa.
Potem była nauka łaciny (od ósmego roku życia) i gruntowna znajomość kultury rzymskiej. Jedną z pierwszych rozrywek Milla, na którą pozwolił mu ojciec, było pisanie historii państw (np. Rzymu, Holandii) na podstawie oryginalnych źródeł. Rano Mill się uczył, potem utrwalał i analizował wiedzę, by następnie przekazywać ją siedmiorgu swych młodszych sióstr i braci. Nie miał nigdy wakacji, "by nie tracić przyzwyczajenia do pracy i nie zasmakować w próżniactwie". Nie miał też kolegów, ojciec bowiem chciał ustrzec go przed ich "psującym wpływem", a także "przed wulgarnością myślenia i odczuwania".
Nie chodził do szkoły. Szkoła chodziła do niego. Jego nauczycielami byli najwybitniejsi myśliciele tamtej epoki. Ekonomii uczył go David Ricardo, filozofii politycznej - John Austin i - we Francji - Claude Henri de Saint-Simon, prawa i etyki - Jeremy Bentham. Gdy w wieku 16 lat wykłady dobiegły końca, Mill rozpoczął samodzielne studiowanie filozofii.
Nie miał przyjaciół, nie miał rozrywek, nie przeżył okresu rozedrganej młodości. Ojciec wpajał mu pogardę do wszelkich gwałtownych uczuć - samo słowo "intensywny" miało znaczenie pogardliwe. Gdy jednak Mill wreszcie się zakochał, zrobił to nie jak wstrzemięźliwy racjonalista, ale jak romantyk - gorliwie, szaleńczo, na wieczność. Pech chciał, że pani Harriet Taylor miała męża i dzieci. Bez skandali, w trwałej i twórczej przyjaźni wytrwali 20 lat. Po śmierci pana Taylora pobrali się.
Zainteresowania i książki Milla nabrały wtedy innego charakteru. Napisał "O wolności", "Utylitaryzm", "Poddaństwo kobiet" oraz swój projekt racjonalnej demokracji "Uwagi o rządzie reprezentatywnym". Jego krytycy twierdzili, że to złe książki, bo pisał je nie jako "święty racjonalista", lecz pod fatalnym wpływem kobiety. Tymczasem dziś mało kogo pasjonują jego "Zasady ekonomii politycznej" (1848) czy "System logiki" (1843). Natomiast z eseju "O wolności" czerpie się idee niczym ze świeżego, niewysychającego źródła.
Prosię i Sokrates
Rygoryzm wychowania, jakiemu poddany był Mill, stał - zdawać by się mogło - w rażącej sprzeczności z jego systemem etycznym. Mill powinien być raczej zwolennikiem Kanta, dla którego obowiązek moralny to surowe podporządkowanie się rozumowi, gwałcące wszelkie emocje. Tymczasem Mill był zwolennikiem teorii Benthama, który życie moralne sprowadzał do maksymalizowania przyjemności. Bentham nie był jednak prymitywnym hedonistą - sądził, że skoro jedynym motywem i celem naszych działań są przyjemności (rozmaite: towarzyskie, zręcznościowe, religijne, przyjemności władzy, pamięci, niechęci etc.), to musimy wybierać pomiędzy nimi roztropnie, ważąc ich "intensywność", "płodność", "rozległość", a zwłaszcza to, czy ich konsekwencją nie są przykrości.
Mill do systemu Benthama dodał przekonanie, że najbardziej uszczęśliwiające są przyjemności duchowe. I to nie dlatego, że są skądinąd lepsze, ale dlatego, że są bardziej przyjemne. Nikt z nas, twierdzi Mill, nie przedłożyłby życia pełnego sprośnych uciech nad żywot wstrzemięźliwego Sokratesa, bo wszak jego żywot jest szczęśliwszy niż żywot zadowolonego prosięcia.
Mill był szczerze przekonany, że każdy, kto pozna różne przyjemności, zawsze będzie wybierał te, które posiadają wartość duchową, bo to właśnie one sprawiają nam większą radość niż prostactwo. Kto myśli inaczej, daje dowód własnej degeneracji lub braku wykształcenia.
Przeciw tyranii większości
Żywił pogardę dla nieuków, nie znosił "faworyzowania gromadnej miernoty", zwłaszcza w polityce. Dlatego miał wiele obiekcji wobec powszechnego prawa wyborczego. Twierdził, że ludzie niewykształceni powinni się zająć własną edukacją, rządzić zaś powinni ci, którzy mają ku temu niezbędne przygotowanie. Wierzył też naiwnie, że kryterium wykształcenia zmieni wkrótce parlament w audytorium intelektualistów, gdzie posłowie ważyć będą argumenty, miast obrzucać się wyzwiskami.
Krytykując jednak pewne formy demokracji, wierzył zarazem głęboko w jej trwałość. Tak bowiem, jak dziecko osiąga wiek dojrzały, tak społeczeństwa stają się demokratyczne. Jedno i drugie osiąga się najczęściej z trudem i boleśnie, ale w sposób nieodwracalny. Mill nigdy nie uwierzyłby w społeczny regres, w totalitaryzm, w dwudziestowieczne formy despotyzmu.
Wszelako demokrację trzeba doskonalić. System ów nie przynosi bowiem jedynie wolności politycznej - ograniczenia władzy i wyzwolenia od tradycyjnych struktur zależności. Większościowe procedury demokracji tworzą nowy rodzaj zagrożenia - tyranię większości nad mniejszością i nad jednostką. Tymczasem to jednostka jest samoistną wartością, a ochrona jej wolności musi stanowić niekwestionowany priorytet demokracji.
Dla uzyskania takiej wolności "ochrona przed tyranią urzędnika nie wystarcza - potrzebna jest także ochrona przed tyranią panującej opinii i nastroju, przed skłonnością społeczeństwa do narzucania za pomocą innych środków niż kary prawne, swoich własnych idei i praktyk jako reguł postępowania tym, którzy się z nimi nie godzą, do krępowania rozwoju lub, jeśli można, do zapobiegania powstawaniu jakichkolwiek indywidualności niestosujących się do jego zwyczajów oraz do zmuszania wszystkich charakterów, aby się kształtowały na jego modłę".
Wolność czyni człowieka
"Zawarłem przyjaźń, co stała się zaszczytem i głównym błogosławieństwem mojego żywota, a także źródłem wielkiej części wszystkiego, czego próbowałem dokonać lub spodziewałem się jeszcze zrobić dla postępu ludzkiego... Poznałem panią, która po dwudziestoletniej przyjaźni zgodziła się zostać moją żoną" - pisze w swojej "Autobiografii".
Wpływ Harriet Taylor na jego twórczość jest przedmiotem sporów. Nie ulega jednak wątpliwości, że najważniejszy esej Milla "O wolności" nie tylko jej właśnie został zadedykowany, ale też wskazuje na nią jako na "autora wszystkiego, co najlepsze" w twórczości filozofa. To miłość do Harriet wydobyła go z depresji i dostarczyła mu energii do reformowania świata.
Reforma ta opierać się miała na zasadzie, że "jedynym celem usprawiedliwiającym ograniczenie przez ludzkość, indywidualnie lub zbiorowo, swobody działania jakiegokolwiek człowieka jest samoobrona; jedynym celem, dla którego ma się sprawować władzę nad członkiem cywilizowanej społeczności wbrew jego woli, jest zapobieżenie krzywdzie innych".
Zasada ta, traktowana jako główna teza liberalizmu politycznego, nie oznacza bynajmniej promocji jednostki przeciw społeczeństwu - o co często oskarża się Milla. Filozof widział niebezpieczeństwa, jakie tkwią w egoizmach jednostkowych i grupowych, ale jednocześnie zakładał, że człowiek jest istotą społeczną, dążącą do postępu i dobrobytu. Te zaś cele nigdy nie mogą być przedmiotem roszczeń, lecz aktywnych starań. "Ludność, która nie ma zwyczaju podejmowania samorzutnego działania dla wspólnego dobra, która ogląda się na swój rząd po rozkaz lub zachętę we wszystkich sprawach wspólnego dobra , która oczekuje, by zrobiono dla niej wszystko, poza tym jedynie, co może się stać za sprawą samego tylko zwyczaju i rutyny, ma swe zdolności tylko na pół rozwinięte".
Wolność liberalna, czyli wolność od władzy, jest w systemie Milla nie tylko wymogiem ograniczającym despotyzm rządów i opinii, ale również - a może przede wszystkim - warunkiem postępu. Tylko w przestrzeni wolności jednostka może wykazać się inicjatywą i przedsiębiorczością. Tylko w takiej przestrzeni rodzą się jednostki wybitne wpływające na bieg cywilizacji. Działając pod wpływem przymusu, człowiek może być na krótką metę skuteczny, jednak trwały sukces - i on, i społeczność - uzyskuje w warunkach swobody działania.
Nie chodzi tu tylko o sukces materialny, ale też egzystencjalny - o sens, o udane życie i odpowiedzialność za nie. "Temu, kto pozwala światu lub najbliższemu otoczeniu ułożyć plan jego życia za niego, potrzebna jest tylko małpia zdolność naśladowania".
Prawo do własnej prawdy
Mill nie kwestionował konieczności ograniczania swobód obywatelskich przez prawo. Domagał się jednak, by wyeliminować wszelką arbitralność. Prawa mogą ograniczać naszą wolność jedynie w imię jakieś innej konkurencyjnej wartości, takiej jak "równość, bezpieczeństwo czy - na przykład - zasady savoir-vivre'u", ale nie wtedy, gdy ich celem jest przymuszenie obywateli do realizacji jakieś koncepcji dobra (politycznego, religijnego, wychowawczego).
Szczególną ochroną otaczał Mill wolność słowa. "Gdyby cała ludzkość z wyjątkiem jednego człowieka sądziła to samo, i tylko ten człowiek był odmiennego zdania, ludzkość byłaby równie mało uprawniona do nakazania mu milczenia co on, gdyby miał po temu władzę, do zamknięcia ust ludzkości".
Wolność opinii jest nie tylko podstawowym prawem jednostki, ale też koniecznym elementem "duchowego szczęścia ludzkości". Po pierwsze dlatego, że jeśli zmuszamy jakąś opinię do milczenia, nigdy nie możemy być pewni, że nie jest ona prawdziwa. "Zaprzeczać temu, to zakładać własną nieomylność".
Po drugie, choćby opinia, której kazano zamilknąć, była błędna, może ona zawierać i zwykle zawiera cząstkę prawdy. Tylko dzięki kolizji różnych, najbardziej niewiarygodnych opinii prawda może do nas dotrzeć.
Po trzecie, nawet jeśli jakaś opinia jest zupełnie prawdziwa, a nie może ścierpieć, by ktoś ją zwalczał, ograniczenie wyrażania opinii przeciwstawnych spowoduje, że opinia prawdziwa będzie wyznawana jak przesąd, bez zrozumienia.
Po czwarte, opinie uznane za wyłącznie prawdziwe tracą na znaczeniu, bo obywatele przymuszeni do ich wyznawania zaczynają je traktować jako czcze deklaracje, a nie jako ożywcze motywy do działania. A to rodzi hipokryzję.
Jedynym uzasadnionym ograniczeniem wolności opinii jest krzywda drugiego człowieka. Mill zdawał sobie jednak sprawę, że pojęciem krzywdy można manipulować, że można go nadużywać. Nie sądzę więc, by godził się na zamykanie wystaw z powodu krzywdy polegającej na obrazie "uczuć religijnych" czy na atakowanie homoseksualistów z powodu krzywd wynikłych z naruszania "moralności publicznej". Krzywdę rozumie dosłownie, jako zagrożenie bezpieczeństwa. Wszelkie inne zakazy działania i ekspresji ograniczające niezależność jednostkową na tej tylko zasadzie, że ktoś posiadł władzę decydowania o tym, co jest dobre, a co złe w życiu jednostki, Mill traktował jako przejaw despotyzmu i głęboką obrazę godności i równego traktowania jednostek.
W obronie kobiet
W świecie, w którym przyszło mu żyć, sytuację kobiet Mill uważał za nie tylko upokarzającą, ale wręcz poddańczą i niewolniczą. Na długo przed XX-wiecznym feminizmem stawiał pytanie, dlaczego tak się stało, że kobiety przegrały walkę o równość i zostały niewolnikami, a "nie ma niewolników, których niewola byłaby tak daleko posunięta". Rzadko się bowiem zdarza, żeby ktoś był niewolnikiem w każdej godzinie i w każdej minucie.
Pisał: "Sadzę, że zasada regulująca stosunek dwóch płci, czyniąc jedną podwładną w imię prawa, jest zła sama w sobie i stanowi dzisiaj jedną z głównych przeszkód tamujących postęp ludzkości; oraz że powinna ustąpić zasadzie pełnej równości, nie dozwalającej na przywileje lub władzę jednej ze stron".
Fundamentem, który wspiera poddaństwo kobiet, jest kilka tez wspartych tradycją, zwyczajem, przesądem, okrucieństwem, żądzą władzy, siłą i głupotą. Mówi się, że nierówność kobiet jest "naturalna". Twierdzą tak przede wszystkim ci, którzy nie są nikomu poddani, a z poddaństwa innych czerpią zyski. "Rasy zwycięskie trwają w przekonaniu, że jest to najprostszym prawem natury, aby rasy zwyciężone i mniej wojownicze były poddane rasie dzielniejszej i waleczniejszej". Jednak "naturalne" nie znaczy nic więcej niż "zwyczajne" - "wszystko, co jest przez zwyczaj utarte, zdaje się być naturalnym (...). Poddanie kobiety mężczyźnie jest powszechnym zwyczajem, dlatego wystąpienie z granic tego zwyczaju zdaje się być przeciwne naturze".
Nie jest też prawdą - twierdzi Mill - że poddaństwo kobiet tym różni się od systemów niewolniczych, że władza mężczyzny została przyjęta dobrowolnie. Wiele bowiem kobiet jest świadomych swojej opresji i źródeł swego cierpienia. Ponadto istnieje niesłychanie wiele czynników, które powodują, że świadomość ucisku i możliwość buntu jest praktycznie niemożliwa. Nad usankcjonowaniem niewolnictwa kobiet pracują nie tylko ich "właściciele" (poprzez przymus, uczucia, osobistą i ekonomiczną zależność), ale również cały system wychowawczy, prawny, polityczny i ekonomiczny, a wreszcie pokaźny zbiór przesądów dotyczących "naturalnego powołania", "tradycyjnych" zajęć, cech, powinności i cnót kobiet itp. Skoro - jak się powszechnie uważa - powołaniem kobiety jest małżeństwo i macierzyństwo, to po cóż społeczność uzbroiła się w tyle środków przymuszających kobietę do tego, co jest jej naturalną skłonnością?
I wreszcie, jeśli nawet zgodzić się z faktem, że kobiety posiadają pewne cechy "naturalne" (co wcale nie jest pewne, bowiem "natura" kobiety została ukształtowana przez kulturę) - na przykład często posługują się intuicją czy w większym stopniu niż mężczyźni zwracają uwagę na szczegóły - to dlaczego te cechy miałyby ograniczać udział kobiet w życiu społecznym i politycznym? Dlaczego miałyby stać na przeszkodzie w drodze do równouprawnienia? Przeciwnie - kobieca intuicja, emocje czy kobiecy partykularyzm mogłyby wzbogacić życie społeczne, dostarczając mu nowych umiejętności i bardziej zróżnicowanych punktów widzenia, co z kolei przyczyniłoby się do postępu. Postępu, który był celem dla Milla.
Harriet Taylor zmarła po siedmiu latach małżeństwa na zapalenie płuc. John Stuart kupił dom w Avignonie, gdzie została pochowana jego żona, i żył samotnie jeszcze 15 lat. W "Autobiografii" pisał: "Mam te jedynie cele, które ona miała, te dążenia i zajęcia, które ona dzieliła. Pamięć o niej jest mi religią, a jej pochwała najwyższą miarą, wedle której usiłuję uregulować swoje życie". "Święty racjonalista", liberał - i taki romantyk! |
|